30 maj 2013

Rozdział 2

     Zazwyczaj szpitale kojarzą nam się z czymś negatywnym. Przerażające, malutkie sale, masa dziwnych, pikających urządzeń, przygnębieni ludzie i ta straszna aura śmierci, unosząca się w powietrzu. Dla jednych to miejsce jest bólem, cierpieniem, końcem męk. Dla innych jest nieustającą walką- o normalność, godność, bezpieczeństwo, szczęście. Bo to nie tylko śmierć, to nie tylko masa przestraszonych ludzi, czekających na wyrok, to nie tylko ludzkie tragedie. To także nowe życie, szansa na cud i wszechogarniająca nadzieja. Jest jak światełko w tunelu, pozwala nam przetrwać te najtrudniejsze chwile. I nawet w momencie, gdy już nic nam nie pozostało, gdy ciemność całkowicie nas pochłonęła, to warto mieć nadzieje. Czasami tylko to trzyma nas przy życiu.
     Lo siedziała na obitym brązowym skórą fotelu. Gabinet doktor Bance w niczym nie przypominał tych surowych, szpitalnych pomieszczeń. Ściany koloru kawy z mlekiem i beżowy dywan sprawiały, że całość wyglądała niezwykle przytulnie. Nie był to ten sam, obskurny szpital, w którym prawie 4 lata temu zdiagnozowano u niej niewydolność wątroby. Prywatna klinika, znajdująca się na obrzeżach Londynu była pierwszym miejscem, do którego udali się jej rodzice. Wszyscy zapewniali, że jest to jeden z najlepszych tego typu ośrodków w Europie. I nie mylili się. To tutaj Lo przeszła skomplikowaną operację usunięcia jednego z płatów, tutaj wykonywano szereg szczegółowych badań i właśnie w tym miejscu robiono wszystko, by jak najdłużej utrzymać ją przy życiu. Lubiła tu przyjeżdżać. Pomimo bólu jakiego doświadczała za każdym razem, pomimo tego całego dyskomfortu i nieprzyjemności. Ponieważ dla wszystkich pracujących w tej klinice ludzkie życie było najwyższą wartością.
     Mahoniowe drzwi otworzyły się delikatnie i do środka weszła wysoka kobieta. Była niezwykle szczupła, a brązowe włosy zawsze spinała tak samo- w zgrabnego koczka, tuż przy karku. Spoglądała pogodnie zza dużych okularów. Wiecznie uśmiechnięta i życzliwa. 
-Przepraszam, że musiałyście czekać, ale potrzebowano mnie na sali operacyjnej- wyjaśniła kilkuminutowe spóźnienie.
-W porządku, Helen- pani Shearer uśmiechnęła się pogodnie. Spędziła tutaj tak dużo czasu, że zdążyła zaprzyjaźnić się z lekarką.
-Lo- zwróciła się do blondynki. -Widzę, że już jesteś gotowa- zmierzyła wzrokiem jej białą koszulkę.           Procedury wymagały założenia specjalnych ubrań przed każdym badaniem. -Zacznijmy. 
Dziewczyna podniosła się z miejsca, wygładziła ubranie i skierowała się do wyjścia. Za drzwiami czekała już pielęgniarka, która lekkim skinięciem głowy kazała jej usiąść na wózku. Lo przewróciła oczami z poirytowania. Nienawidziła, gdy traktowało się ją jak oblężnie chorą. Mogła swobodnie, o własnych siłach przejść do wyznaczonej sali. A ten wózek, ta przesadnie uśmiechnięta pielęgniarka odbierali jej tą cząstkę normalności, o którą tak zaciekle walczyła.
     Gdy znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami, Lo natychmiast zeskoczyła z tego cholerstwa, nie pozwalając doprowadzić się do łóżka. Pani Shearer położyła dłoń na jej ramieniu, kręcąc z niezadowoleniem głową. Doktor Bance ruchem ręki zaprosiła je do środka. Blondynka nie potrzebowała żadnych instrukcji, doskonale wiedziała co ma robić. Położyła się więc na łóżku, podciągnęła koszulkę do góry i cierpliwie czekała. Brązowowłosa kobieta chwyciła w dłonie białą tubkę, a Lo poczuła na swojej skórze przyjemne uczucie chłodu. Lekarka delikatnie rozsmarowała żel i zaczęła jeździć po brzuchu specjalnym urządzeniem, dokładnie w miejscu, gdzie znajdował się tatuaż przedstawiający zegar i podłużna blizna. Kobieta z wielką intensywnością wpatrywała się w obraz widniejący na monitorze. 
-Nie widzę żadnych niepokojących zmian- powiedziała, odkładając przyrządy na swoje miejsce. -Kiedy ostatni raz miałaś atak?
-Dawno. Jakieś cztery miesiące temu, może później- odpowiedziała, odgarniając z czoła niesforne kosmyki włosów.
Doktor Bance spojrzała na nią niespokojnie, a tubka z żelem, która przed chwilą znajdowała się w jej dłoniach, teraz leżała na podłodze. W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza, przerywana przyspieszonym oddechem pani Shearer. Coś było nie tak. 
-Helen- rzuciła kobieta z wyraźnie odczuwalnym strachem.
-Myślałam, że mamy jeszcze trochę czasu- wyszeptała, wpatrując się tempo w przestrzeń. -Twoja choroba wchodzi w ostatnie stadium.
-I to oznacza że?- Lo poruszyła się niespokojnie.
-To, że nie miałaś ataku tak długi czas było tylko ciszą przed burzą. Teraz będą częstsze i bardziej intensywne. Mogą trwać nawet kilka dni- oczy blondynki otworzyły się szeroko. Już teraz bóle były ciężkie do zniesienia. Nie wyobrażała sobie, że będzie jeszcze gorzej. -Będziesz też mieć coraz częstsze problemy z przyjmowaniem posiłków. Wątroba będzie się kurczyć, nie będzie w stanie trawić niektórych składników. Musisz teraz bardzo uważać na swoją dietę. 
-W porządku- powiedziało Lo, uśmiechając się nieznacznie.
-W porządku?!- pani Shearer nie wytrzymała, wszystkie duszone do tej pory emocje wypłynęły na zewnątrz. -Właśnie dowiedziałaś się, że będzie coraz gorzej i mówisz, że jest w porządku?! Nie, nie, nie- kobieta zaczęła histerycznie krzyczeć. -Powinno się dać coś zrobić, jakiś to naprawić. Helen, jesteś najlepsza, wyleczysz ją, prawda?- podeszła do lekarki i potrząsnęła ją za ramiona. -To jest nie fair, że będzie cierpieć, że będzie ją boleć. To wszystko nie jest w porządku! A potem… I ona... Chcę tylko jej pomóc. I nie potrafię. Nie zniosę tego wszystkiego- chwyciła córkę za rękę i zaniosła się przerażającym płaczem.
Lo siedziała nieruchomo na łóżku. Pierwszy raz od 4 lat widziała matkę w takim stanie. Była nieobecna, przestraszona. Jakby dopiero teraz to wszystko do niej dotarło. 
-Mamo- blondynka przyciągnęła ją do siebie i zaczęła głaskać po głowie.
Po chwili do sali wbiegły dwie pielęgniarki, uprzednio wezwane przez panią doktor i delikatnie odciągnęły kobietę.
-Dajcie jej coś na uspokojenie- poleciła swoim podopiecznym. -Lo- zwróciła się do blondynki, gdy zostały same.
-Naprawdę jest w porządku- uśmiechnęła się szczerze. -Przecież wiedziałam, że to się kiedyś stanie. Że im bliżej końca, tym będzie ze mną gorzej. 
-Chciałabym, żebyś przychodziła na wizyty raz w miesiącu. I żebyś dzwoniła, jak coś złego będzie się dziać- kobieta chwyciła jej dłoń. -Na razie nie powinno być tak krytycznie. Niepotrzebnie was nastraszyłam. Miej zawsze przy sobie zapas lekarstw, unikaj stresujących sytuacji i dbaj o siebie- dodała. -Musimy umówić się na laparoskopie. 
Dziewczyna skrzywiła się. Nienawidziła tego zabiegu. Było to chyba najnieprzyjemniejsze uczucie, jakiego doświadczyła. 
-Mogę już iść?- zapytała jedynie, a brunetka pokiwała twierdząco głowa. 
Zeszła z łóżka i czym prędzej skierowała się do wyjścia. Chciała wrócić do domu, skończyć czytać książkę, posłuchać ulubionej muzyki. Potrzebowała zapomnieć o tym wszystkim, po prostu przestać myśleć. Pragnęła wrócić do swojego normalnego, nudnego życia, w którym wszystko było w porządku. 

~*~

     Treść książki wciągnęła ją na tyle, że już od dobrych kilku godzin siedziała na kanapie, wręcz pochłaniając kolejne strony. Z telefonu leciały leniwie nuty jednej z piosenek Bastille, a na jej kolanach spoczywał parujący kubek, wypełniony przepyszną truskawkową herbatą. W tym momencie nic więcej nie było jej potrzebne do szczęścia. 
     Nagle w pomieszczeniu rozległ się dźwięk przekręcanego klucza i do środka wpadła brunetka, a wszystkie siatki i torby, które trzymała w ręku wylądowały na ziemi. 
-Nie wstawaj. Poradzę sobie- powiedziała Zoey, zabierając się za sprzątanie.
-Nawet nie miałam zamiaru- odpowiedziała Lo, nie podnosząc wzroku zza lektury.
Brunetka westchnęła przeciągle i szybko uporała się z bałaganem.
-Babcia wyjechała. Wracam do siebie- oznajmiła, trzymając w dłoniach dużą torbę i pakując do niej wszystkie swoje rzeczy, które walały się po mieszkaniu. 
-Yhy- mruknęła jedynie, na co Zoe przewróciła oczami. 
-Jak było na badaniach?- przysiadła na kanapie, podkurczyła nogi i wpatrywała się w przyjaciółkę intensywnym wzrokiem.
-Zwyczajnie. Zrobili USG, pobrali krew. Bez rewelacji. 
Zoey zmarszczyła nos i spojrzała na nią podejrzliwie. Znały się tyle lat, że bez problemu potrafiła wyczuć, kiedy coś było nie tak. Doskonale wiedziała, że Lo nie mówi jej całej prawdy. Nie chciała jednak naciskać, zdając sobie sprawę z tego, że to drażliwy temat.
-Napisałaś do Pana Gorącego numer 2?- zapytała podekscytowana.
-Numer 2?- blondynka uniosła brwi w geście zdziwienia, zamknęła książkę i spojrzała na przyjaciółkę.
-Ten z czarnymi włosami, co go spotkałaś na dachu. Normalnie byłby na trzecim miejscu, ale przeniosłam go ze względu na ciebie- wyjaśniła. -Wiesz, że nie mam pamięci do imion.
-Ahaaa- Lo zaśmiała się wesoło. -A numer 1 to...
-Ten łysy z pięknymi, magicznymi, przeszywającymi, brązowymi oczami- powiedziała rozmarzonym głosem. -To napisałaś?
-Nie- powiedziała krótko i zasłoniła twarz książką.
-Lonka!- brunetka jęknęła przeciągle, dając wyraz swojego niezadowolenia. 
-Dlaczego miałabym to robić? -zapytała, pociągając łyk herbaty. -Wiesz ile dziewczyn do nich pisze? Mój tweet zaginąłby pośród tych tysięcy. Zresztą, kurde, przeprowadziłam z nimi jeden, głupi wywiad. To nie oznacza, że się zaprzyjaźnimy. I tak pewnie nawet mnie nie pamiętają. 
-Oj, widać, że nie przeglądasz Twittera zbyt często- Zoey zaczęła grzebać w torebce. -Bo gdybyś to robiła i gdybyś ich obserwowała, to wiedziałabyś, że- w końcu chwyciła w dłonie poszukiwane urządzenie- Liam i Niall zapytali fanów czy ktoś z nich nie zna nijakiej Catalonii, która mieszka w Londynie i pracuje dla Cosmopolitan -poruszyła sugestywnie brwiami i wręczyła jej urządzenie. -Jesteś głupim ciołkiem.
-Nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć?- zapytała lekko poirytowana.
-Sądziłam, że sama na to wpadniesz- wystawiła język i zabrała ze stolika jej telefon. 
Lo spojrzała na nią groźnie, ale nie odezwała się ani słowem. Wiedziała, że prośby dotyczące odłożenie jej własności na poprzednie miejsce ugrzęzną w powietrzu, a brunetka nic sobie z tego nie zrobi.
-O- Zoe uśmiechnęła się szeroko. -Nowa wiadomość od Zayn'a Malik'a.
Blondynka rzuciła się w jej kierunku i wręcz wyrwała jej urządzenie, a zdezorientowana dziewczyna nawet nie próbowała stawiać oporu.



Lo czytała kolejne zdania, a kąciki jej ust momentalnie uniosły się ku górze. Napisała krótkie "ok" i z przerażeniem spojrzała na zegarek. 
-O cholera. Mam nie całe pół godziny, żeby tam dotrzeć. 
-Więc lepiej przestań gadać i zabieraj stąd swój zgrabny tyłek- Zoey popchnęła ją w kierunku drzwi, uprzednio wrzucając telefon i klucze do jej torebki. 
     Blondynka wsunęła stopy w białe trampki, w pośpiechu narzuciła na ramiona szarą parkę, rzuciła Zo krótkie dzięki i w pośpiechu wybiegła z mieszkania.

~*~

     Wskazówki zegara przesuwały się coraz bardziej w prawo, zatrzymując się na trójce. Był już kwadrans po 4, a chłopak nadal siedział sam. Westchnął przeciągle, przeczesał włosy palcami i już miał schodzić na dół, gdy nagle metalowa pokrywa uniosła się do góry, a przed nim stanęła roześmiana blondynka. Miała rozwiane włosy, a jej policzki i nos były lekko zaróżowione od panującego wokół chłodu. 
-Przepraszam, nigdy nie mogę wyrobić się na czas- powiedziała na przywitanie. -Ale za późno przeczytałam tą wiadomość, były straszne korki, a potem jeszcze utknęłam w kolejce w kawiarni- dodała szybko i wyciągnęła w jego stronę kubek z kawa. -Nie wiedziałam, jaką pijesz, więc wzięłam pierniczkową. Jest naprawdę dobra, więc pomyślałam, że powinna ci posmakować. 
-Uhm, dzięki- uśmiechnął się i odebrał od niej kubek. -Tak właściwie to jedna z moich ulubionych.
Kąciki jej ust uniosły się ku górze. Po chwili przeniosła się na skraj dachu i usiadła na zimnej kostce. Oparła się o barierki, a jej nogi swobodnie zwisały na dół. Zayn dołączył do niej kilka sekund później. Siedzieli w milczeniu, obserwowali wszystko to, co działo się na dole i popijali parujące napoje.
-Miło ci znowu widzieć- blondynka obróciła twarz w jego stronę i obdarzyła go ciepłym uśmiechem. 
-Ciebie też- odpowiedział. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ciężko było cię znaleźć.
-Najważniejsze, że wam się udało- zaśmiała się głośno.
-Szukaliśmy na Facebooku, Twitterze, ale to nic nie dawało, bo znaliśmy tylko twoje imię i cały czas wyskakiwało coś związanego z Hiszpanią- zaczął opowiadać, żywo gestykulując przy tym rękami. -Byłem nawet w redakcji, ale jakaś młoda dziewczyna powiedziała, że nikt taki tutaj nie pracuje. W końcu Niall się wkurzył i razem z Liam'em postanowili napisać tweety, pytając czy ktoś cie zna. Kilka osób odpisało, podając nam twój nick. Nawet dziewczyna Louis'a nam pomagała. 
-Zdecydowanie powinniście założyć jakąś agencje detektywistyczną- szturchnęła go lekko w bok.
-Myślę, że znacznie ułatwiłabyś nam zadanie, gdybyś sama się odezwała- powiedział, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem.
-Chciałam dać wam szanse, do wykazania się- zaśmiała się nerwowo. -Zresztą skąd niby miałam wiedzieć, że chcecie się ze mną skontaktować.
-No proszę cię. To był najfajniejszy wywiad, jaki do tej pory robiliśmy. A uwierz mi, że było ich sporo- wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i jednego z nich wsadził do ust. -Od razu poczuliśmy jakaś dziwną wewnętrzną potrzebę bliższego zapoznania się z tobą. Właśnie, przyjaciel Liam'a robi dzisiaj imprezę i chcielibyśmy, żebyś przyszła.
-To nie będzie jakiś problem? -Lo podniosła głowę i spojrzała na niego niepewnie.
-Nie, no co ty- powiedział szybko. -Andy się zgodził. Zresztą zawsze przeprowadzamy swoich znajomych. Zapewniam, że jego imprezy na długo pozostają w pamięci.
-W takim razie chętnie wpadnę- rzuciła, na co Zayn uśmiechnął się szeroko. -Tylko prześlij mi adres, żebym wiedziała, gdzie jechać. I mogę być trochę później, bo obiecałam pomóc przyjaciółce. 
-W porządku- odpowiedział, na co Lo skrzywiła się lekko. Za dużo tego słowa, jak na jeden dzień.
Odłożyli puste już kubki na bok, a blondynka przymknęła powieki i odchyliła głowę do tyłu, łapiąc ostatnie promienie słońca, które teraz delikatnie muskały jej twarz.
-Grobowy humor już ci minął?- zapytała, wspominając ich ostatnie spotkanie.
-Nie, po prostu jak jestem z tobą to nie myślę o tym wszystkim- palnął szybko, a zaraz potem ugryzł się w język, uświadamiając sobie, że powiedział o kilka słów za dużo.
Lo spojrzał na niego zdziwiona, ale zaraz potem uśmiechnęła się szeroko
-W końcu po to tu jestem.

~*~

     Liam i Andy właśnie wnosili do salonu ostatnie pudła. Brunet westchnął głęboko i otarł z czoła zabłąkaną kropelkę potu. Głośniki i konsola ważyły naprawdę sporo. Li opadł zmęczony na kanapę, a jego przyjaciel zajął się rozkładaniem sprzętu. Po chwili do pomieszczenia weszła reszta chłopaków, taszcząc ze sobą tabuny siatek i kartonów. Przystanęli w progu, a właściciel domu poinstruował ich, by zanieśli to wszystko do kuchni. Zrobili jak kazał, a Niall w międzyczasie pochwycił w dłonie paczkę orzeszków, które teraz zawzięcie pakował sobie do buzi. 
-Żadnego z was pożytku- zrezygnowany Andy spojrzał na czwórkę, rozłożonych na kanapie chłopaków.
-Odpoczywamy- odezwał się Louis. -Robienie zakupów jest na serio potwornie męczące. 
Andy przewrócił tylko oczami i zajął się podpinaniem głośników, co nie szło mu zbyt dobrze. W pewnym momencie usłyszeli głośny huk, dochodzący z przedpokoju, a zaraz potem sylwetka Harry'ego pojawiła się w salonie. Nie wyglądał najlepiej. Wręcz kipiał złością, a z jego oczu można było wyczytać tylko żądze mordu.
-Jak mogliście ją zaprosić?!- wykrzyczał głośno, a żyłka na jego czole niebezpiecznie zadrgała.
-Kogo?- Niall popatrzył na niego zdezorientowany.
-Nie zgrywaj idioty- Harry rzucił mi pełne politowania spojrzenie. -Tą całą szopkę związaną z poszukiwaniem jej jeszcze mogłem zrozumieć, ale to?!
-Nie rozumiem jaki masz problem- odezwał się Liam, a ton jego głosu wykazywał totalne znudzenie.
-Po prostu nie lubię tej laski- powiedział oschle. -I nie mogę pojąć dlaczego skaczecie wokół niej jak pieski.
-Też nie lubię tych wszystkich dziewczyn, które się za tobą pałętają, a jakoś muszę znosić ich towarzystwo- odgryzł się Payne. -Zresztą i tak całą imprezę spędzasz w pokoju ze swoim haremem, robiąc Bóg więc co, wiec co za różnica?
-Po prostu nie chce, żeby tu była- wysyczał Styles i ze złości zacisnął dłonie w pięści. 
-Kurwa, otrząśnij się w końcu. -Liam wstał z miejsca i stanął tuż przed nim. -Minęło już pół roku. Przestań zachowywać się jak skończony kutas.
Twarz Harry'ego przybrała kolor soczystej czerwieni, a jego oddech gwałtownie przyspieszył. Zayn, widząc, że przyjaciel zaraz wybuchnie próbował jakoś załagodzić sytuacje, ale jego starania poszły na marne.
-Serio, Liam?- powiedział z kpiną w głosie. -Mówisz mi, żebym się otrząsnął, a sam po nocach płaczesz za Danielle.
Tego było już za wiele. Payne, który uchodził za najbardziej opanowanego z nich wszystkich rzucił się z kierunku Styles'a. Zacisnął pięści na jego koszulce i pewnie rozwaliłby mu twarz, gdyby nie Zayn, który w ostatnim momencie odciągnął przyjaciela do tylu. Trzymał go teraz mocno, bo zdenerwowany Liam co chwila próbował się wyrwać. 
-Przestańcie- szepnął przerażony Niall.
-Nie, Li ma racje- po raz pierwszy odezwał się Louis. -Ktoś mu musi w końcu uświadomić, że nie jest pępkiem świata, że nie można traktować ludzi jak zabawki i ze nie wszyscy będą robić to, co im każe!- wykrzyczał mu w twarz. -Zrób coś ze sobą, bo ten stary, sympatyczny, zabawny Harry Styles już dawno umarł.
-Przestańcie wpieprzać się w moje życie!- krzyknął tak głośno, że wazon, stojący na stoliku zadrgał niebezpiecznie.
     Zielonooki kopnął znajdujący się w pobliżu karton i wybiegł z domu, donośnie trzaskając przy tym drzwiami. Chłopcy popatrzyli na siebie niespokojnie, Zayn próbował uspokoić zdenerwowanego Niall'a, Liam poszedł do łazienki, by trochę ochłonąć, a Lou wpatrywał się tempo w przestrzeń. Wszystko się popsuło, a oni nie mieli pojęcia jak to naprawić.


~*~

O matkooo. W końcu to napisałam. Kilka informacji. Po pierwsze- przepraszam za ten chłam u góry. Totalnie mi to nie wyszło. Początkowo rozdział miał wyglądać całkowicie inaczej, zmieniałam go kilka razy, a i tak nie jestem zadowolona. Stwierdziłam, że nie będę już tam wciskać imprezy, bo znowu wyjdzie mi za dużo ;p Po drugie, jak to uwielbiają mawiać chłopcy A MASSIVE THANK YOU za wszystkie ciepłe słowa. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Jeśli coś wam się nie podoba, to piszcie śmiało. Postaram się poprawić ;d I jeszcze jedna sprawa. Chcecie, żebym dalej dodawała zdjęcia ciuchów Lo, screeny rozmów, różne gify i obrazki? Wydaje mi się, że dzięki temu opowiadanie staje się bardziej realistyczne. Ale decyzja należy do was. Mogłabym też zrobić osobną stronę z tatuażami Lo i opisami, który co znaczy (bo jest ich naprawę sporo) oraz dodać listę 50 postanowień, którą będę stopniowo uzupełniać, jak coś nowego pojawi się w rozdziałach. Dajcie znać co sądzicie. Wiem, co jeszcze! Podawajcie adresy swoich blogów. Obiecuje wpaść, jak tylko znajdę odrobinę wolnego czasu. To tyle. Trzymajcie się ciepło i do następnego ;*

22 maj 2013

Rozdział 1

     Podróżowanie ma w sobie pewną cząstkę magii. Kiedy stawiasz pierwsze kroki na nieznanym terenie, możesz zaciągnąć się tym niepowtarzalnym zapachem, masz możliwość spróbowania nowych rzeczy. Chłoniesz tamtą kulturę, zwyczaje, odkrywasz piękno poszczególnych miejsc. Widzisz te wszystkie wspaniałe budowle, zachwycasz się krajobrazem, przecierasz oczy ze zdumienia. I kiedy myślisz, że właśnie widziałeś najpiękniejszą rzecz świata, wtedy doświadczasz czegoś jeszcze lepszego. I to jest wspaniałe- ta nieprzewidywalność, ten element zaskoczenia, szczęście, które wtedy cię wypełnia. Bo życie nie składa z oddychania, ale z chwil, które zapierają nam dech w piersiach. To są właśnie te chwile.
     Elektryzujący i zdecydowanie za głośny dźwięk telefonu ponownie rozniósł się po mieszkaniu. Blondynka szczelniej okryła głowę poduszką, chcąc w jakikolwiek sposób uwolnić się od denerwującego odgłosu. Odetchnęła z ulgą, rozkoszując się przyjemną ciszą, która ponownie wypełniła jej sypialnie. Radość nie trwała jednak długo, ktoś najwyraźniej za wszelką cenę próbował się z nią skontaktować, dzwoniąc już chyba po raz dwudziesty. Dziewczyna zrzuciła z siebie pościel, a z jej ust wydobył się pełen irytacji krzyk. Jeszcze nie do końca rozbudzona, potknęła się o leżącą nieopodal walizkę, co dodatkowo wytrąciło ją z równowagi. Po kilkusekundowym przeszukiwaniu torebki chwyciła za komórkę.
-Czego?- warknęła, będąc już na skraju wytrzymania. 
-No w końcu raczyłaś odebrać. Dobijam się do ciebie chyba od godziny- wyraźnie poirytowany głos odezwał się po drugiej stronie aparatu.
-Mamooo- jęknęła przeciągle. -Kilka godzin temu wróciłam z Afryki. Jestem padnięta, chciałam się porządnie wyspać- powiedziała, wracając ponownie do łóżka. -Mam nadzieję, że dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie, a nie po to, by się przywitać.
-Potrzebuje twojej pomocy!- wykrzyknęła, a w jej głosie było słychać nutkę desperacji. 
-Teraz?- zapytała zbolałym głosem.
-Teraz. A właściwie pół godziny temu- wyjaśniła.
-O co chodzi?- kolejne pytanie wypłynęło z jej ust.
-Dziennikarka mi zachorowała, a miała umówiony wywiad. Oni już tu są i czekają, a ja nie wiem co robić- powiedziała na jednym wdechu.
-Jestem kompletnie nie do życia. Nie możesz znaleźć kogoś innego?- zapytała, przecierając obolałe oczy. 
-Lo, gdybym miała jakiś wybór, to nie dzwoniłabym do ciebie. Z reszta obiecałaś, że pomożesz mi, gdy będę w kryzysowej sytuacji, pamiętasz? To jest właśnie taka sytuacja- zaczęła. -Ruth przygotowała pytania. Po prostu je przeczytasz, dorzucisz coś od siebie, będziesz się uśmiechać i ładnie wyglądać. Przecież lubisz to robić i jesteś w tym świetna. Z chęcią dałabym ci pełen etat, gdybyś tylko nie wyjeżdżała cały czas i nie wolała współpracować ze swoim ojcem...
-Dobra, zgadzam się- przerwała jej. -Przeprowadzę ten cholerny wywiad.
-Taaaak!- wykrzyknęła tryumfalnie. -Tylko bądź w redakcji najszybciej jak to możliwe. Po prostu wsiądź w samochód i przyjedz. Oni...
-Mamo- blondynka ponownie weszła w słowo swojej rodzicielce. -z kim właściwie mam się spotkać?
-Aaaa- kobieta zaśmiała się nerwowo. -To tacy mili chłopcy. Na pewno będzie wam się dobrze rozmawiało.
-Mamo- ponagliła ją.
-One Direction. Naprawdę bardzo sympatyczni. Bądź jak najszybciej- powiedziała szybko i rozłączyła się, zanim Lo zdążyła zaprotestować.
     One Direction?! Zaklęła pod nosem i wyskoczyła z łóżka. Nie błyszczała jakaś szczególną wiedzą na ich temat. Było ich pięciu, brali udział w X-factor. Zawsze kojarzyli jej się z nieco przesłodzonymi, zbytnio wyidealizowanymi chłopcami, na widok których rzesze dziewczyn mdleją, płaczą i krzyczą jednocześnie. Muzykę mieli w porządku. Chyba nawet tańczyła do jednej z nich kilka dni temu. Ale nie znała nawet ich imion. Wpakowała się w niezłe bagno.
     Naciągnęła na nogi czarne rurki, włożyła pierwszy sweter, który wpadł jej w ręce. Pognała do łazienki, starając się jednocześnie założyć drugą skarpetkę, co skończyło się bolesnym zderzeniem z podłogą. Splątała włosy w niechlujnego koczka na czubku głowy, wyszczotkowała  zęby w ekspresowym tempie i pochwyciła kosmetyczkę, stwierdzając że wymaluje się w samochodzie. Odnalazła torebkę, która pałętała się gdzieś w okolicach łóżka. Wsunęła stopy w czarne buty, zdjęła z wieszaka ramoneskę, spakowała potrzebne dokumenty, chwytając jednocześnie kluczyki od samochodu. A wszystko to zrobiła w mniej niż 5 minut.
     Kiedy już siedziała w swoim Mini Cooperze, rozkoszując się pierwszymi dźwiękami najnowszej piosenki Florence and The Machine postanowiła pogłębić nieco swoją wiedzę na temat zespołu, z którym za chwile miała się spotkać. Wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer młodszej siostry, która była chyba największa skarbnicą wiedzy o piątce chłopaków.
-Lizzie, za chwile mam wywiad z One Direction. Co powinnam wiedzieć na ich temat?

~*~

     Trójka chłopaków siedziała w niewielkim pomieszczeniu. Pokaźnych rozmiarów kanapa, krzesło obrotowe, szklany stoliki, ściany przyozdobione zdjęciami okładek i ogromne okno, za którym rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na Londyn. Jeden z nich przysypiał na oparciu kanapy, drugi pochłonięty był nową aplikacją w telefonie, a trzeci po prostu cierpliwie czekał. 
-Nudzi mi się- ziewnął blondyn i wygodniej ułożył się na sofie. -Może pomieszaliśmy terminy, dlatego nikogo nie ma.
-Nie, wszystko się zgadza- odpowiedział obcięty na krótko brunet.
-Myślę, że nie będą przeprowadzać żadnego wywiadu, skoro nie jesteśmy w komplecie- chłopak odłożył telefon i założył ręce za głowę. -Ja pierdziele. Szlag mnie z nimi trafia.
-Może chodźmy do domu- zaproponował Niall, powracając do pozycji siedzącej i poprawiając rozmierzwione włosy.
-Nie możemy tak po prostu wyjść- powiedział Liam.
-Może zadzwoń do Paul'a i zapytaj co mamy robić- Horan rzucił kolejną propozycją.
-Dzwoniłem, ciągle ma zajęty numer- wyjaśnił brązowooki.
-To może...- zaczął blondyn, ale widząc karcące spojrzenie Louisa, natychmiast zamknął usta. 
-Spróbuje jeszcze raz połączyć się z Harry'm- zaczął najstarszy z nich. -Ty dzwoń do Paul'a, Marco, Pablo, kogokolwiek- zwrócił się do Liam'a. -A ty- spojrzał na Niall'a. -przestań używać słowa "może". Idź coś zjeść.
Szybko dostosowali się do poleceń Louisa. Blondyn ochoczo wybrał się na poszukiwanie czegoś zjadliwego, a Li przeglądał właśnie listę kontaktów. Sam Lou próbował po raz kolejny dodzwonić się do Harry'ego. Bezskutecznie. 
Nagle w pomieszczeniu rozbrzmiał donośny dźwięk przychodzącego połączenia. Paul. 
-Tak?- Liam przyłożył aparat do ucha.
-Rozmawiałem właśnie z panią Shearer- zaczął, bez zbędnych powitań. -Mają jakiś problem z dziennikarką, ale ktoś wkrótce się pojawi- wyjaśnił. -Powiedz mi lepiej dlaczego jest was tylko trójka? Zespół składa się z pięciu członków, chyba nic się nie zmieniło.
-Hmmm- zaczął niepewnie. -Zayn wyszedł niedawno. Powiedział, że ma dość głupich wywiadów i że nikt nie pyta go o zdanie. Ma ciężkie dni ostatnio.
-Też miewam ciężkie dni, a jakoś nie olewam swojej pracy- powiedział, wyraźnie zdenerwowany. -A Harry? Niech zgadnę... Jest na jakieś imprezie, zalany w trupa i nawet nie wie jak się nazywa?
-Wyszedł wczoraj z jakimiś dziewczynami i jeszcze nie wrócił- powiedział Payne, głośno przełykając ślinę. -Louis właśnie próbuje się...- spojrzał na przyjaciela, który dał mu do zrozumienia, że udało mu się skontaktować ze Styles'em. -dodzwonił się do Harry'ego. Powiedział, że właśnie jedzie.
-Świetnie- rzucił chłodno. -Jesteście profesjonalistami, a zachowuje cie się jak banda rozkapryszonych dzieciaków- dodał oschle. -Znajdźcie Zayn'a i zróbcie ten pieprzony wywiad.

~*~

     Blondynka zaparkowała tuż pod gmachem wieżowca. Wyskoczyła z samochodu, uprzednio rzucając okiem na deskę rozdzielczą. Korki były dla niej niezwykle łaskawe. Zazwyczaj stała bez ruchu dobre pół godziny, a teraz udało jej się całkowicie ominąć ten londyński kocioł. Pomachała radośnie do przemiłego starszego ochroniarza, ale zamiast udać się wprost do siedziby redakcji, skręciła w boczną uliczkę. 
Była to jedna z tych bogatszych dzielnic Londynu. Pokaźne biurowce, nowoczesne budynki i ekskluzywne sklepy wypełniały cała przestrzeń. Tylko jeden budynek nie pasował do okolicy. Dlatego stał się jej ulubionym. Był znacznie niższy od pozostałych, wyraźnie naznaczony upływającym czasem. W niektórych miejscach odpadał tynk, a okna pozbawione były szyb. Jednak pomimo obskurnego wyglądu, miał w sobie coś niezwykłego. Z jego dachu rozpościerał się przepiękny widok na Tamizę i pobliski park. Ponadto miejsce to emanowało tak niesamowita ciszą, że będąc na górze Lo miała wrażenie, że jest daleko od ruchliwego Londynu, zabieganych ludzi, tego całego bałaganu. Siedziała na dachu i po prostu się wyłączała. Rozkoszując się widokiem, uczuciem błogości i samotnością zapomniała o wszystkich problemach i mało ważnych sprawach. To była jej osobista oaza spokoju.
     W ekspresowym tempie pokonywała kolejne stopnie, chcąc jak najszybciej znaleźć się na dachu. W końcu pchnęła metalową klapę i postawiła swoje stopy na kamiennym podłożu. Uśmiech momentalnie zagościł na jej twarzy. Podeszła do krawędzi, rozkoszując się przyjemnym uczuciem. Nagle do jej uszu dobiegł dziwny hałas, jakby ktoś, znajdujący się całkiem blisko niej, rzucał czymś o ścianę. Całkowite zdziwienie i dezorientacja wypłynęły na jej twarz, gdy odwróciła głowę w prawo, a jej oczom ukazała się postać jakiegoś chłopaka. Był dosyć wysoki, miał czarne włosy, które pozostawały w kompletnym nieładnie, a jego szczękę pokrywał wyraźny zarost. Siedział na ziemi, podrzucał go góry paczkę papierosów, a jednego z nich trzymał w ustach. Był wyraźnie zdenerwowany i może nieco przybity.
-No nie wierze...- wypowiedziała te słowa zdecydowanie za głośno, bo chłopak momentalnie podskoczył, wypuścił z rąk niedopalonego papierosa i spojrzał na nią przestraszony.
-Tylko nie krzycz- powiedział zrezygnowany. -Podpisze wszystko co chcesz, zrobię sobie z tobą zdjęcie, mam nawet parę fajnych gadżetów. Tylko błagam, nie mów pozostałym, że tu jestem.
Spojrzała na niego kompletnie zdezorientowania, przyglądnęła mu się jeszcze raz i wtedy zrozumiała o czym mówił.
-Ja..., ugh...- zaczęła nieskładnie. -Nie jestem żadną szurniętą fanką, spokojnie. Nie ukradnę ci buta i nie będę się do niego potem modlić, nie martw się- uśmiechnęła się przyjaźnie.- Chodziło mi o to, że, no wiesz... Nie sądziłam, że ktokolwiek oprócz mnie zna to miejsce. 
-Znalazłem je przypadkiem- wyjaśnił, ponownie siadając na ziemi. -Na pewno się na mnie nie rzucisz czy coś?
-Na pewno- zaśmiała się perliście. -Chyba, że dobrałeś się do moich fajek, wtedy będę zmuszona to rozważyć- powiedziała śmiertelnie poważnym tonem, na co chłopak przecząco pokręcił głową. 
Wyciągnęła jedną z szarych cegieł i wyjęła zza niej białą paczuszkę. Usiadła obok niego i zapaliła papierosa, rozkoszując się przyjemnym dymem, który wypełnił jej płuca. 
-Co tu robisz tak właściwie?- zapytał chłopak, pochylając się do przodu.
-Może to dziwne, ale to moje ulubione miejsce w Londynie- wyjaśniła, ponownie się uśmiechając. -Przychodzę tu zawsze jak jestem w mieście.
-A rzadko jesteś?- zapalił kolejnego papierosa.
-Dużo podróżuje- podciągnęła się nieco na rękach, poprawiając swoja pozycje. -A ty?
-Też dużo podróżuje- uśmiechnął się pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie o taką odpowiedź jej chodziło. -Po prostu potrzebowałem odpocząć od tego wszystkiego- dodał po chwili, widząc jej niezadowolone spojrzenie. 
-Mów, jestem świetnym słuchaczem- rzuciła, widząc wyraźnie, że coś go trapi.
Chłopak przez chwile bił się z myślami, ale gdy tylko spojrzał na jej spokojną twarz i szczerzy uśmiech momentalnie się przełamał. Coś podpowiadało mu, że można jej zaufać. Miała w sobie jakąś dziwną wewnętrzną radość, która emanowała na wszystkie strony i sprawiała, że chyba nie było osoby na tym świecie, która od razu by jej nie polubiła.
-Wiesz- zaczął niepewnie. -to nie jest takie łatwe, ta cała sława- zwrócił twarz w jej kierunku, a ona zachęciła go, by mówił dalej. -Jestem tym naprawdę zmęczony. Dziennikarze potrafią nas wyśledzić chyba w każdym miejscu, fanki chodzą za nami dosłownie wszędzie. Ja wiem, że to dla nich dużo znaczy, możliwość spotkania z którymś z nas, ale mam po prostu dość- tych pisków, krzyków, płaczów.
-Ale kochasz śpiewać- stwierdziła.
-Tylko chyba te negatywne aspekty sławy całkowicie zdominowały to co naprawdę powinno się dla mnie liczyć- westchnął. 
-Życie wymaga od nas pewnych wyrzeczeń. Nie zawsze jest kolorowo- uśmiechnęła się pokrzepiająco.
-Ja to wszystko wiem. I doskonale zdaje sobie sprawę z tego, na co się pisałem. Tylko czasami chciałbym wyjść z przyjaciółmi na kawę, do klubu, jak dawniej. Bez tego błysku fleszy, bez wścibskich dziennikarzy, wypisujących masę bzdur na mój temat. Po prostu, tak normalnie- przeczesał włosy palcami, a w jego oczach można było dostrzec nutkę smutku. -Chyba już straciłem całą radość z robienia muzyki. Zastanawiam się czy nie odejść z zespołu- przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. -Jeszcze mam jakiś okropny wywiad w tym momencie. Ughhh, nienawidzę wywiadów. 
Zakończył wypowiedź, po czym ukrył twarz w dłoniach. Blondynka wstała z wcześniej zajmowanego przez siebie miejsca i znalazła się tuż przy chłopaku. Kucnęła przy nim i położyła dłonie na jego kolanach.
-Zayn- zaczęła cicho, a szatyn uniósł lekko głowę.- Wiem, że to zabrzmi głupio w tym momencie, ale wszystko będzie dobrze, jestem tego pewna- powiedziała już nieco głośniej.- Dasz sobie radę, zaufaj mi- uśmiechnęła się lekko, a jego kąciki ust również uniosły się ku górze.
Wierzył jej. Może to dziwne, bo znał ją dopiero kilka minut, nie wiedział nawet jak ma na imię. Ale sama jej obecność wypełniła go jakąś przedziwną siłą, spokojem i nadzieją. 
Nagle panująca wokół ciszę przerwał dźwięk jej telefonu. Lo spojrzała na wyświetlacz i zmarszczyła nos w niezadowoleniu.
-Muszę lecieć- mruknęła przygnębiona. -Mam przeczucie, że to będzie dobry wywiad.
Uśmiechnęła się i zanim zdążył zaprotestować, zatrzymać ją w jakikolwiek sposób, spytać o numer czy imię zniknęła pod metalową klapą. 

~*~

     Drzwi windy otworzyły się na ostatnim piętrze, a Lo wyskoczyła z pomieszczenia jak oparzona. Czekał ją niezły opieprz. Już w głowie słyszała podniesiony głos rodzicielki, na co jej ciałem wstrząsnął potworny dreszcz. Uwielbiała swoją mamę, ale w pracy zachowywała się jak totalna jędza. Była redaktor naczelną, wszystko musiało być perfekcyjne, idealne, dopięte na ostatni guzik. Spóźnienia i sprzeciwy budziły tą najgorszą stronę pani Shearer.
     Zdecydowanie pchnęła ogromne drzwi i znalazła się w środku. Natłok ludzi wręcz buchnął jej w oczy. Wszyscy latali jak poparzeni, trzymając w dłoniach kartki papieru, skrawki materiałów, ubrania na sesje, aparaty, telefony, pendrivy, kubki kawy. Czyli kolejny normalny dzień pracy. Za każdym razem jak tu przychodziła wszyscy zachowywali się dokładnie tak samo. Biegali, jakby od tego zależało ich życie. W środku tego wszystkiego dostrzegła mamę, która kroczyła z podniesioną głowa i wyglądała na całkowicie opanowaną, kompletnie nie pasując więc do panującego wokół bałaganu. 
-Max, na Boga, tyle razy powtarzałam ci, że te dwa materiały kompletnie do siebie nie pasują- spokojnym tonem zwróciła się do młodego chłopaka z geometrycznymi okularami. -Catalonia, nareszcie jesteś- uśmiechnęła się do córki i przytuliła ją na powitanie.
-Umm, nie spóźniłam się?- zapytała zdziwiona, wyswobadzając się z uścisku matki.
-Nie, nie ma jeszcze wszystkich chłopców- zaświergotała wesoło. -Mają jakieś drobne problemy w zespole.
-Wiem, spotkałam jednego z nich po drodze- wyjaśniła.
-Jak było w Maroko?- zapytała kobieta, prowadząc ją do swojego gabinetu. -Poczekaj, wydrukuje ci materiały przygotowane przez Ruth.
-Niesamowicie, pokaże wam zdjęcia i opowiem wszystko szczegółowo jak tylko się rozpakuje- rozsiadła się na skórzanym fotelu.
-Nie miałaś żadnych napadów bólu?- spojrzała na córkę z troską. -Kiedy ostatni raz byłaś na kontroli?
-Nie, wszystko w porządku- blondynka odruchowo położyła rękę na brzuchu. -Mam wizytę w przyszłym tygodniu.
-Powiedz jak będziesz jechać, chce być tam z tobą- uśmiechnęła się niewyraźne i wręczyła jej plik kartek. -Idź do Vivien. Niech cie ubierze w coś przyzwoitego i zrobi porządek z włosami. Nie możesz tak iść na wywiad- dodała, patrząc na nią krzywo.
Lo podniosła się z fotela i zniknęła zza drzwiami, przeglądając zdobyte przed chwilą materiały. Po chwili jednak ponownie wetknęła głowę do przytulnego pomieszczenia.
-Jest Zoey?
-Nie, ma dzisiaj zajęcia- wyjaśniła kobieta, nie odrywając wzroku od komputera. -Nie widziałaś się z nią rano? Pomieszkuje ostatnio u ciebie. Ma problemy z babcią czy coś takiego.
Lo uniosła brwi w geście zdziwienia, mruknęła coś pod nosem i skierowała się do garderoby.
     Po kilkunastu minutach wyszła stamtąd całkowicie odmieniona. Vivien jak zwykle odwaliła kawał dobrej roboty. Ubrała ją w coś bardziej formalnego, a wcześniej splątane włosy, gładko spływały teraz po jej ramionach. Wygładziła bluzkę i stanęła przed pokojem, w którym znajdywali się chłopcy. Wzięła głęboki wdech i z uśmiechem na ustach weszła do środka. Chłopcy siedzieli na kanapie przepychając się miedzy sobą i dyskutując o czymś zawzięcie, ale gdy tylko Lo pojawiła się wewnątrz, natychmiast ucichli. Obrzuciła ich pogodnym spojrzeniem i uśmiechnęła się pod nosem, widząc Zayn'a, który patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami i wyglądał, jakby zaraz miał zbierać szczękę z podłogi.
-Przepraszam, że musieliście tak długo czekać. Mieliśmy drobne problemy personalne- zwróciła się do nich, wyjaśniając całą sytuacje. -Nazywam się Catalonia i to mi przypadła przyjemność przeprowadzenia z wami wywiadu.
Podeszła do każdego z nich i uścisnęła im dłonie na powitanie. Kiedy znalazła się naprzeciwko Zayn'a, ten burknął coś niezrozumiałego pod nosem, chcąc wyrazić swoje całkowite zaskoczenia. Lo obdarzyła go jedynie ciepłym uśmiechem i zarzuciła włosy na prawe ramię.
-Catalonia?- zapytał Niall, gdy już zajęła swoje miejsce na wygodnym fotelu. -Jak kraina geograficzna?
-Dokładnie- zaśmiała się lekko.
-Dlaczego tak?- chłopak nie dawał za wygraną, za co został boleśnie szturchnięty przez Liam'a. 
-Mój tata ma niemałą obsesje na punkcie tego miejsca i uparł się, że to imię będzie idealnie do mnie pasowało- wyjaśniła.
-Mieszkałaś tam? I potrafisz mówić po katalońsku?- tym razem zainterweniował Louis, uderzając go w tył głowy i mówiąc, żeby zachowywał się normalnie.
-Taaak- zaśmiała się, rozbawiona całą sytuacją.
-Catalonia, mieszkająca w Katalonii i mówiąca po katalońsku. To całkiem zabawne- powiedział ucieszony blondyn, a reszta chłopaków spojrzała na niego z politowaniem. 
-Ok- poprawiła się na fotelu. -Wiem, że możecie niekoniecznie przepadać za wywiadami- spojrzała znacząco na Zayn'a, którego twarz oblała się soczystym rumieńcem. -więc postaram się nie być zbytnio wścibska i nie zaleje was falą niekomfortowych pytań. 
-Dzięki Bogu- Liam odetchnął z ulgą.
-Możemy zaczynać czy czekamy na brakującego członka?-zapytała, zauważając już wcześniej, że jest ich tylko czworo.
-Harry powinien tu być za kilka sekund- powiedział Lou.
I właśnie wtedy drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie, a na środku stanął zdyszany chłopak, który wyglądał, jakby przed chwilą ktoś wywirował go w pralce. 
-Cześć, jestem Catalonia- wyciągnęła do niego dłoń i uśmiechnęła się przyjaźnie. 
Harry spojrzał na nią chłodno, mierząc ją przenikliwym spojrzeniem, co wprawiło ją w lekkie zakłopotanie. W końcu chwycił swoją duża dłonią jej małą, ale szybko się cofnął, jakby właśnie kopnął go prąd. Rzuciła mu zdezorientowane spojrzenie, a on popatrzył na nią tak, jakby chciał ją zamordować. Po chwili usiadł obok Louisa.
-Masz na sobie to samo ubranie co wczoraj- oburzył się Liam. -I do tego jebie od ciebie alkoholem.
-Wybacz tato, nie zdążyłem się przebrać- odburknął i przymknął powieki.
-Ok, zaczynajmy- uśmiechnęła się niemrawo, totalnie wytrącona z równowagi sytuacją sprzed kilku sekund.
     Pomimo początkowych niesnasek wywiad przebiegł w całkowicie przyjaznej atmosferze. Było naprawdę dużo śmiechu, a chłopcy czuli, jakby znali Lo od lat. Jakby nie siedziała przed nimi zupełnie obca dziennikarka, tylko stara znajoma, z którą całkowicie swobodnie rozmawiali. Tylko Harry rzucał jej co chwile mordercze spojrzenia, ale starała się go ignorować. Tylko jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Lizzie wypowiadała się o nich jak o paczce szczęśliwych, kochających swoją prace, zżytych ze sobą przyjaciół. I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka tak było. Byli zabawni, co chwila rzucali jakieś ironiczne uwagi na swój temat, szturchali się i wygłupiali. Ale ona dostrzegła coś więcej. Rozkojarzenie Liam'a, zdenerwowanie Louis'a, przygnębienie Zayn'a, zirytowanie Harry'ego i Niall'a, który za wszelką cenę próbował skleić ich do kupy. Coś zdecydowanie złego działo się z tym zespołem.


~*~

     Gdy tylko Lo przekroczyła próg mieszkania, jej nozdrza momentalnie wypełnił smakowity zapach.
-Cześć Zoey!- krzyknęła, ściągając buty i odwieszając kurtkę na swoje miejsce. 
Głowa przyjaciółki momentalnie wyłoniła się zza ściany, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-No hej- powiedziała brunetka, podbiegając do niej szybko. -Okropnie się za tobą stęskniłam, wiesz?- pochwyciła Lo w ramiona i przytuliła ją mocno.
-Nie było mnie zaledwie dwa tygodnie- zaśmiała się blondynka. -Ale też tęskniłam- szturchnęła ją w bok.
-Ogarnęłam ten burdel, który po sobie zostawiłaś- Zoe powróciła do gotowania. 
-Dzięki. Spieszyłam się- powiedziała na swoje usprawiedliwienie, siadając jednocześnie na blacie. 
-Wywiad z One Direction. Wiem, Lizzie mi mówiła- brunetka uniosła sugestywnie brwi. -Są tak oszałamiająco przystojni jak na tych wszystkich zdjęciach?
-Są bardzo sympatyczni- powiedziała wymijająco.
-Lonka, daj spokój!- krzyknęła podekscytowana. -Sympatyczny to jest mój dziadek, jak gra w bingo ze swoimi kolegami.
-Ahhhh- blondynka jęknęła podirytowana. -Są tacy, no wiesz… normalni. 
-Normalni?- zapytała zawiedziona.
-Dobra, są też zabójczo przystojni- dodała Lo, widząc niezadowoloną minę przyjaciółki. -Ale nie zachowują się jak światowego formatu gwiazdy, tylko jak zwykli ludzie. I są zabawni i dużo mówią i naprawdę zrobili na mnie pozytywne wrażenie, pomimo tego, że nie przepadałam za nimi jakiś szczególnie- powiedziała na jednym wdechu. -Oprócz Harry'ego. Patrzył na mnie, jakbym udusiła mu ojca skarpetką. Dziwny człowiek. 
Zoey uśmiechnęła się zadowolona, w pełni usatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Wyciągnęła z szafki dwa talerze, nałożyła na nie makaron i zaniosła do salonu, gdzie zwykły jadać. 
-Zoe?- blondynka zwróciła się do niej, przełykając kolejna porcje posiłku.
-Hmmm?- mruknęła z pełną buzią. 
-Dlaczego nie jesteś u siebie tak właściwie?
-Babcia przyjechała, żeby mnie skontrolować, ale miałam jej dość po dwóch dniach, więc powiedziałam, że jadę na jakieś sympozjum medyczne do Manchesteru, musiałam przekoczować tutaj- wyjaśniła.
-Wiesz, myślę, że powinnaś im w końcu powiedzieć, że...- zaczęła Lo, ale przyjaciółka weszła jej w słowo.
-Że rzuciłam medycynę, nie będę kontynuować rodzinnej tradycji, a od roku mam zajęcia z fotografii, która nie zapewni mi odpowiedniej przyszłości? Przecież wyrzucili by mnie z domu i odcięli od jakichkolwiek środków finansowych- jęknęła.
-I wtedy w końcu zamieszkałabyś tutaj- powiedziała blondynka, odkładając talerze do zlewu. -Masz tu swoje łóżko, szczoteczkę i masę ubrań. Jesteś tutaj praktycznie codziennie. Nie rozumiem dlaczego nie chcesz się wprowadzić.
-Bo oni nie po to budowali dom, żeby teraz stał pusty- brunetka przewróciła oczami. -Zresztą z czego miałabym żyć?
-Przecież dostajesz jakaś kasę za staż u mojej mamy- zauważyła Lo. -A jakby ci brakowało to mogłabym pomyśleć o jakiejś dodatkowej pensji za sprzątanie mi mieszkania- zaśmiała się głośno.
-To nie takie proste- brunetka spuściła głowę.
-Zoey, oni nie mogą do końca życia cię kontrolować. Masz prawo do własnych decyzji- objęła ja ramieniem.
-Kiedyś im powiem- wyszeptała, dając do zrozumienia, że zakończyła rozmowę. 
Lo westchnęła głęboko i zniknęła za drzwiami sypialni, by po chwili wrócić z laptopem.
-Oglądamy jakiś film?- zapytała, na co Zoe ochoczo przytaknęła głową. 
Spędziły więc wieczór tak jak lubiły najbardziej- w swoim towarzystwie, obżerając się niezdrowym żarciem i śmiejąc się do rozpuku.


~*~

Oddaje w wasze ręcę pierwszy rozdział. Mam ogromną nadzieję, że się spodoba. Szalenie dziękuje za poprzednie opinię. Pamiętajcie, że każdy komentarz jest dla mnie gigantycznie ważny i daję dużą motywację do dalszego pisania ;)



16 maj 2013

Prolog

     Defektem wszystkich ludzi jest to, że czekają na możliwość rozpoczęcia życia, dlatego nie mają odwagi żyć każdą chwilą. A w obliczu tragedii zamykają się we własnej, twardej skorupie. Dlaczego zamiast szczęścia, wyolbrzymiamy problemy? Dlaczego nie potrafimy cieszyć się obecną chwilą? Bo nie należy patrzeć w przeszłość, która przeminęła. Nie warto zawracać sobie głowy przyszłością, która nie nadeszła. Trzeba żyć teraźniejszością i sprawić, żeby była warta wspomnień. Najważniejsze jest teraz.

     Cisza. Wszechogarniająca cisza, przerywana jedynie cyklicznymi dźwiękami szeregu urządzeń monitorujących. W pomieszczeniu znajdowały się cztery osoby, pomimo tego żadna z nich nie była w stanie wydać najmniejszego nawet dźwięku. Kiedy już jedna z nich postanowiła w końcu przerwać tą niezręczną sytuacje, z jej ust wydobyło się jedynie kilka cichych jęków, które natychmiast przerodziły się w niekontrolowany szloch. Czterdziestoletni mężczyzna momentalnie poderwał się z zajmującego do tej pory miejsca pod oknem i znalazł się przy płaczącej żonie. Kładąc swoje dłonie na jej ramionach próbował ją w jakikolwiek sposób pocieszyć.
-Czy to pewne?- zwrócił się do siwego mężczyzny w białym kitlu.
-Niestety tak. Wykonaliśmy szereg szczegółowych badań. Diagnoza jest ostateczna- powiedział przeglądając raz jeszcze wszystkie wyniki.
-Nie da się nic zrobić?- brunet zadał kolejne pytanie.
-Państwa córka potrzebuje przeszczepu- stwierdził rzeczowo.- Jednak biorąc pod uwagę rzadką grupę krwi i dosyć długą listę oczekujących, nie liczyłbym na cuda.
-Mój Boże, nasza mała córeczka- kobieta po raz kolejny zaniosła się płaczem, wtulając się jednocześnie w siedzącego obok męża.
Leżąca na szpitalnym łóżku blondynka odchrząknęła znacząco, próbując tym samym uświadomić zgromadzonych w pomieszczeniu dorosłych o swojej obecności.
-Ile czasu mi zostało?- zapytała niezwykle spokojnym głosem, który wręcz emanował jakąś dziwną radością.
-Nie chce prorokować- zaczął lekarz.-Ale to nie wygląda tak, że twoją wątroba przestanie funkcjonować z dnia na dzień. Będzie wysiadać stopniowo, aż w końcu przestanie działać. Na razie jest z nią całkiem w porządku. Przy odpowiedniej diecie, właściwym stylu życia…
-Ile?- przerwała mu, mając dość przydługiego wykładu mężczyzny.
-Maksymalnie pięć lat- powiedział tym razem krótko i rzeczowo.
-To całkiem sporo- nastolatka zaśmiała się szczerze.-Myślałam, że powie pan, że zostało mi kilka miesięcy, a to byłoby naprawdę słabe. Pięć lat to całkiem przyzwoita ilość.
     Matka spojrzała na nią ze zdziwieniem, jakby zupełnie jej nie poznawała. Przyzwyczaiła się już do tego posępnego, przygnębionego obrazu córki, która całymi dniami wpatrywała się tempo w przestrzeń. Teraz znowu wyglądała jak jej kochana Lo. Jakby ten cały koszmar, który ostatnio przeżywali wcale się nie zdarzył. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie i chwyciła blondynkę za dłoń. W tej całej tragedii odnalazła jakiś pozytywny aspekt. Odzyskała córkę.
-Pewnie chcesz odpocząć- powiedział jej ojciec, podnosząc się z krzesła.-Będzie dobrze- uśmiechnął się pokrzepiająco.
-Kocham cię, Lo- kobieta podeszła do łóżka córki i pocałowała ją w czoło.
     Blondynka została sama. Może to dziwne, ale wraz ze słowami lekarza poczuła pewnego rodzaju ulgę, coś się zmieniło, zrzuciła z siebie jakiś balast. Ostatni rok nie należał do najlepszych. Wciąż miała w głowie te okropne chwile, cały czas to w niej siedziało, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. Potrzebowała jakiegoś impulsu, jakiegoś zapewnienia, że warto żyć, że jeszcze może być dobrze. Teraz, kiedy zostało jej te kilka lat życia, wiedziała, że musi jej w pełni wykorzystać. Każdą jego najmniejszą sekundę.
     Wzięła do ręki długopis i kawałek papieru. Napisała na nim 50 cyferek, jedną pod drugą, a po chwili zaczęła wypełniać kartkę dalszymi słowami.
-50 postanowień, na 5 lat życia.

     Zadajcie sobie pytanie- co byście zrobili, gdybyście nagle dowiedzieli się, że umieracie? Że wasze dni są policzone? Że od teraz ciąży nad wami przerażająca świadomość tego, że nieuchronnie zbliżacie się ku końcowi. Zapewne większość z was załamałaby ta wiadomość. Ale ona była inna. Wiecznie uśmiechnięta, wesoła, odrobinę nieogarnięta z ogromnymi planami na życie, których nie było jej dane spełnić. Nie przywiązywała się do rzeczy, miejsc i ludzi. Nic nie obiecywała. Żyła w ciągłym biegu, ciągle na walizkach. Budziła się w Barcelonie, a żegnała dzień w Dubaju. Pogodziła się z chorobą. Nie rozpaczała, nie poddała się. Postanowiła żyć- mocno, pięknie, intensywnie. Czerpać z życia garściami, śmiać się do łez, śpiewać głupie piosenki, tańczyć do rana pod fontanną di Trevi, skakać z klifu do lodowatej wody, jeść francuskie bagietki, tańczyć flamenco. Chciała wycisnąć z życia jak najwięcej, niczego nie żałować, cieszyć się każdą chwilą. Póki jeszcze mogła.
Nazywa się Catalonia, a jej czas dobiega końca.